Podróżowanie to sztuka komunikacji – a dla wielu sztuka przetrwania. Moja niedawna wyprawa z Polski do Maroko, na pokładzie starzejącego się, lecz niezawodnego TIR-a wypełnionego najwyższej klasy ceramiką łazienkową, przyniosła mi zaskakujący wgląd w życie tych, którzy porozumiewają się przede wszystkim za pomocą gestów, dzikich ruchów rąk i uśmiechu przepraszającego za wszelkie językowe faux pas.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy po kilkudniowej podróży, zmaganiu się z nastrojami pogody oraz kaprysami nawigacji, dotarłem na granicę marokańską, aby spojrzeć w oczy młodemu celnikowi, który komunikował się ze mną wyłącznie za pomocą wyszukanego francuskiego. Jego język, pełen gracją wymawiany, w moich uszach brzmiał jak poezja – niestety nieodgadniona.

Komunikacja przy kontroli ładunku uprzykrzała życie. Co z tego, że w dokumentach miałem wykładnię swojej moralnej uczciwości i rzetelności firmowej, skoro nie mogłem przekazać tej prostoty słowami? Próbowałem, och, próbowałem – lecz mój język francuski okazał się być bardziej pokraczny niż design moich ceramicznych towarów.

Przeobrażałem się więc w mimowolnego pantomimowca, próbując gestykulacją wyjaśnić, co sprowadza mnie w te odległe strony świata. Ręce malowały w powietrzu, stopa stukała, gdy słowa zamierały na ustach, a pot z czoła spływał leniwie niczym Nil przemyka przez Egipt.

Przed oczami miałem wizję, jak znacznie łatwiejsza byłaby nasza wymiana, gdybym języka Moliere’a władał tak swobodnie jak kierownicą swego pojazdu. Nie byłoby uników, wtórowania, prób odczytania myśli z policzków drgających od tłumionego śmiechu marokańskiego dziewiętnastolatka, który widział we mnie osobę, potrzebującą w swoim życiu jednego małego elementu – podręcznika do francuskiego.

Morał tej historii rysuje się sam. W świecie, w którym kierowcy ciężarówek są ambasadorami handlowymi ich firm, przewożąc dobra z krańca w kraniec, zdolności poliglotyczne są nie tyle atutem – co koniecznością. To one otwierają drzwi do lepszego zrozumienia, szybciej załatwionych formalności, a czasem i przyspieszonego bicia serca – bo żadna maszyna nie zastąpi ciepła ludzkiego głosu.

A zatem, drodzy kierowcy międzynarodowi, nie zapominajcie, że każdy język pozyskany to nowy horyzont możliwości, to kolejna ceramika łazienkowa, którą dostarczycie na czas, bez pomocy migających świateł awaryjnych, ale za sprawą prostego „Bonjour”, „Merci” i… „Oui, la ceramique c’est moi”.

Dodaj komentarz

Trending

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij